Jerzy STAJUDA (1936-1992)
Lot No.: 345
Bez tytułu - 1210
akwarela, papier; 30 x 27 cm (w świetle passe-partout);
sygn. p. d.: Jerzy Stajuda (ołówkiem) oraz [gmerk artysty] (słabo czytelne);
estymacja: 1 200 - 1 600 zł
Zobacz pełne informacje
akwarela, papier; 30 x 27 cm (w świetle passe-partout);
sygn. p. d.: Jerzy Stajuda (ołówkiem) oraz [gmerk artysty] (słabo czytelne);
numerowana l. d.: 1210 (ołówkiem).
Zostałem malarzem z trzech powodów: po pierwsze Tadeusz Brzozowski przywiózł mi w prezencie słoik terpentyny weneckiej, po drugie Stefan Gierowski pofatygował się do Falenicy, by zrobić korektę „młodszemu koledze”, a po trzecie poznałem Grochowiaka. Miał 23 lata, ja 21 i on się do mnie odnosił jako do malarza - tak początki swoich związków z malarstwem wspominał Jerzy Stajuda. Artysta tworzył bardzo dużo, wystawiał głównie za granicą. O swojej twórczości czasem mówił jako o „malarstwie hypnagogicznym”, czymś uchwyconym na pograniczu snu i jawy. Sny zapamiętale spisywał lub dyktował przyjaciołom. Eksperymentował z rysunkiem „automatycznym”. Aleksandra Semenowicz, towarzyszka życia malarza, wspominała, że „czasem rysował w pijanym widzie; rysunki spadały jak liście na podłogę, nigdy ich potem nie oglądał”. Sam malarz notował w dzienniku: „Kac, więc od rana malowanie akrylem - bardzo dobre. Rysowanie auto - złe”. W chwilach wolnych oddawał się swoim hobby: studiowaniu chińskiej kaligrafii (jak twierdził - namieszało mu to w głowie) oraz... morfologii okrętów wojennych. Z uporem i precyzją sklejał z pomocą synów kolejne modele pancerników i niszczycieli. (Stanisław Gieżyński)