Jerzy STAJUDA (1936-1992)
Lot No.: 343
Bez tytułu - 1404, 1963
akwarela, tusz, piórko, papier; 19 x 11 cm (w świetle passe-partout);
numerowany i datowany u dołu: 1404 , [19]63 (ołówkiem).
estymacja: 1 000 - 1 200 zł
Zobacz pełne informacje
akwarela, tusz, piórko, papier; 19 x 11 cm (w świetle passe-partout);
numerowany i datowany u dołu: 1404 , [19]63 (ołówkiem).
Zostałem malarzem z trzech powodów: po pierwsze Tadeusz Brzozowski przywiózł mi w prezencie słoik terpentyny weneckiej, po drugie Stefan Gierowski pofatygował się do Falenicy, by zrobić korektę „młodszemu koledze”, a po trzecie poznałem Grochowiaka. Miał 23 lata, ja 21 i on się do mnie odnosił jako do malarza - tak początki swoich związków z malarstwem wspominał Jerzy Stajuda. Artysta tworzył bardzo dużo, wystawiał głównie za granicą. O swojej twórczości czasem mówił jako o „malarstwie hypnagogicznym”, czymś uchwyconym na pograniczu snu i jawy. Sny zapamiętale spisywał lub dyktował przyjaciołom. Eksperymentował z rysunkiem „automatycznym”. Aleksandra Semenowicz, towarzyszka życia malarza, wspominała, że „czasem rysował w pijanym widzie; rysunki spadały jak liście na podłogę, nigdy ich potem nie oglądał”. Sam malarz notował w dzienniku: „Kac, więc od rana malowanie akrylem - bardzo dobre. Rysowanie auto - złe”. W chwilach wolnych oddawał się swoim hobby: studiowaniu chińskiej kaligrafii (jak twierdził - namieszało mu to w głowie) oraz... morfologii okrętów wojennych. Z uporem i precyzją sklejał z pomocą synów kolejne modele pancerników i niszczycieli. (Stanisław Gieżyński)